Dzisiaj trochę prywaty.
Rozsiądźcie się.
Wybrałam się dzisiaj do szkoły po
odbiór świadectwa dojrzałości - wyników matur. Szczerze się przyznam, że
zapomniałam już jak wygląda stres. Przez ten cały czas braku kontaktu ze szkołą
nabrałam oddechu. Długo wyczekiwanej świeżości. Odpoczęłam, zrelaksowałam się,
pracowałam i skupiłam na sobie. Nawet podczas Pucharu Świata nie odczuwałam
tego stresu, jaki miałam właśnie dzisiaj. Wychodząc z pociągu i kierując się w
stronę dawnego liceum, uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, jak obciążona byłam
wówczas bagażem stresu i frustracji podczas przygotowań do matury. Wpadłam w
wir jakiegoś chorego maratonu nauki, presji, a przede wszystkim chęci
dogodzenia bliskim, zapominając tak naprawdę o sobie. Choć ten czas miał swoje
uroki, to nie wróciłabym do niego za żadne skarby. Zatraciłam siebie. Z biegiem
czasu dostrzegam jak innym człowiekiem byłam - to mnie najbardziej przeraża.
Słuchajcie swojego zdrowia. Ja tego nie zrobiłam. Wydawało mi się, że ciągły
brak nastroju, schudnięcie sześciu kilogramów (gdzie moja waga była prawidłowa!!!),
poczucie zimna, chodzenie non stop do toalety, kołatanie serca i mała ilość snu,
przewracanie się z boku na bok, rozważając typy zadań maturalnych przed
zaśnięciem, koszmary o konwencji onirycznej, lekturach szkolnych (głównie śnił
mi się Proces), to żadne sygnały. Przecież to normalne. No właśnie nie. Myślę,
że brakowało mi tego dystansu, by spojrzeć na wszystko z góry i zastanowić się
nad tym co właściwie się działo. Zabrakło Maddy, która nie pozwoliła na
doprowadzenia do takiego stanu rzeczy. Sądzę, że z daleka nie było tego po mnie
widać. Być może byłam tylko (albo aż) mniej sympatyczna i towarzyska. Jednak
bliscy mają na ten temat inne zdanie. Poniekąd współczuję im przechodzenia
mojej fazy dojrzewania zmiksowaną z fazą silnego stresu. Sami przyznają, że
chodzili przy mnie „na paluszkach”. Jestem ogromnie wdzięczna im, że mimo
wszystko byli przy mnie i wierzyli w to co robię, kiedy mi brakowało sił. Bo
brakowało. I to chyba pierwszy raz w życiu. Cała czwarta klasa była najgorszym
rokiem licealnym. Co ciekawe, już przed nią, a nawet przed wakacjami
poprzedzającymi czwartą klasę, zaczęłam odczuwać napięcie. Dopiero teraz to
widzę. To właśnie wtedy zaczęłam zajmować się olimpiadą z języka polskiego. To
wtedy pojawiły się pierwszy strach. Czy było warto się tak stresować?
Oczywiście, że nie. Dlatego wchodząc dzisiaj do liceum po wyniki matur,
powiedziałam sobie: „Nie. Byłam tu, przechodziłam to i nigdy do tego nie wrócę.
Nieważne co będzie na tych kartkach, włożyłam tyle pracy i wysiłku (w tym
emocjonalnego), że żadne cyferki tego nie zmienią”. Tym sposobem odebrałam, co
do mnie należało z radością i spokojem.
Chciałabym, abyście coś z tego
wyciągnęli. Zwłaszcza przyszli czwarto(piąto)klasiści. Każdy z Was zapewne
odbierze to na swój sposób. Na taki, jaki sam potrzebuje. Jednak moja główna
myśl jest taka, abyście NIGDY nie dali się przyćmić, zabrać, zmanipulować.
Abyście siebie i swoje zdrowie stawiali na PIERWSZYM miejscu. Nie bójcie się
matury. Bierzcie ją na poważnie, ale nie całym kosztem. Uwierzcie, że wiem, że dostanie
się na studia jest priorytetem. Rozważcie tylko, czy jesteście za to w stanie
oddać samych siebie. Oddanie się w całości przygotowaniom, nie gwarantuje
zobaczenie swojego nazwiska na liście przyjętych. Bez dwóch zdań, podchodząc z
zimną głową i opanowaniem do całego okresu przygotowań, a zwłaszcza z własnymi
przekonaniami oraz zdaniem, jesteście w stanie zbudować sobie solidną
przyszłość. I tego właśnie Wam życzę.
PS. Maturę można zawsze poprawić.
Można iść na studia prywatne. Można nie iść na studia. Można założyć własny
biznes. Można wszystko. Na maturze świat się nie kończy. It’s up to u.
Komentarze
Prześlij komentarz