Przejdź do głównej zawartości

Ciąg dalszy obozu, moje DNA i waga oraz niespodzianka w sklepie

 

Wczoraj była niezła jazda, dlatego „Dziennik, ale nie dziennik” 4 część piszę dopiero teraz. Zacznę może od mega cool zajęć na AWFiS. Zajęcia były podzielone na dwie części, z czego jedna dotyczyła badań ciała, a druga badań DNA. Nasza grupa zabawę naukową rozpoczęła od pierwszej części, a więc od badania stóp. Pomyślicie, że ohyda, ponieważ trochę to dziwne. I faktycznie tak jest. Aczkolwiek całokształt opierał się na przejściu na boso na specjalnej czarnej macie. Coś podobnego do wybiegu dla modeli. Po czym dzięki specjalnemu scanerowi dowiadywaliśmy się o specyfice naszego chodu. I co bardzo ciekawe ból np. pleców może wynikać właśnie od stóp. Precyzując: jak dokucza nam ból pleców to warto sprawdzić czy mamy równe stopy, aby w razie potrzeby zaopatrzyć się w specjalne wkładki. Niesamowite!

Przez cały czas towarzyszył nam psiak. Bruno będący młodym psem harcerskim nie spuszczał z nas wzroku. Ten puszysty kolega zasiał we mnie ziarnko marzenia o posiadaniu psa. Niestety trzeba być realistą. Nie jestem dobrym materiałem na właściciela psa. Pies wymaga bycia priorytetem człowieka, bądź jednym z priorytetów. Natomiast choćbym nie wiadomo jak chciała, nie jestem gotowa zrezygnować z wielu aktywności na rzecz psa.

Po badaniu zagraliśmy w grę na szybkość reakcji. Polegała na tym, iż lampki, które wypełniały koło zaświecały się co jakiś czas, a naszym zadaniem było jak najszybciej zgasić światełko za pomocą delikatnego uderzenia. Zabawa trwała minutę i mogły zagrać w nią tylko dwie osoby (każda po obu stronach tarczy). Wygrywała ta, która miała lepszy wynik (więcej zgaszonych światełek). Wbrew pozorom to całkiem męcząca gra.

Następnie udaliśmy się do innego pomieszczenia, gdzie mierzyliśmy za pomocą testu, VO2max tzn. pułap tlenowy. To taka umiejętność, bądź bardziej zdolność do pochłaniania tlenu przez nasz organizm. Prowadzący wytłumaczył, dlaczego niektórzy mimo wielkich ambicji nie mogli by zostać olimpijczykami. Wynika to z niezależnych, biologicznych predyspozycji. Zarówno przedstawił jak powinien wyglądać trening siłowy i kiedy powinniśmy się zamęczać, aby osiągnąć lepszy wynik. Otóż nie w każdej dyscyplinie sportowej taka metoda jest wskazana. O około godziny dwunastej zahaczyliśmy o salę do pomiaru masy ciała. Zadaniem jednostki badanej było stanięcie na medycznym analizatorze składu ciała (prościej: wadze) i chwycenie dwóch elektrodów. Na tej podstawie po minucie mieliśmy na kartce wydrukowane wszystkie dane. Dowiedziałam się, że lewą rękę mam silniejszą oraz lewą nogę, ponadto, iż poniżej normy mam poziom tkanki tłuszczowej, typ ciała to muskularny (zwłaszcza góra). O! Ten wynalazek wskazywał poziom wody w organizmie. Spodziewałam się, że będzie niski, ale na szczęście był w porządku. Te badania były moimi ulubionymi.

Finalnie nadszedł czas na badania DNA. Jedno co wiedziałam a propos nich to to, że są cykliczne. Na obozie ze ZzP pojawiają się co roku. Tym razem musiałam skorzystać. Zgłosiłam się na ochotnika, aby owe badania przeprowadzać. Coś co bardzo mnie rozśmieszyło i przywiodło wspomnienie o moim ulubionym serialu to ubranie laboratoryjne. Obowiązkowe niebieskie, sylikonowe rękawiczki oraz nieobowiązkowy zielony fartuch przypominał mi głównego bohatera serialu „Breaking Bad”, Waltera White’a. Choć nie bawiliśmy się w produkcję narkotyków to owoce naszej pracy były również bogate, lecz w doświadczenie. Pochwalę się, gdyż mój wymaz wyniósł najwyższy wynikł. I od teraz mogę uznać to za moje życiowe osiągnięcie. Umówiłam się z Panią od działu laboratyjnego na AWFiS, że we wrześniu podeśle mi końcowe wyniki dotyczące moich predyspozycji genetycznych do sportu. Trapi mnie pytanie do których ćwiczeń jestem bardziej przystosowana. Tych siłowych czy dynamicznych. Już nie mogę się doczekać, aż się dowiem!

Po bardzo emocjonalnym i wysiłkowym dniu wróciliśmy na późny obiad do hotelu. Chcieliśmy się zdrzemnąć, ale i na to nie było czasu. Czekała nas długa wyprawa do sklepu. Przeszliśmy ponad trzy kilometry w jedną stronę. I z perspektywy czasu nie była to zbyt wymagająca wyprawa. Wtedy natomiast czułam, że spacer za bardzo się dłuży. W sklepie nie było obfitego wyboru. Nie dziwię się, ponieważ jest to właściwe sklepik osiedlowy. Jednak coś bardzo mnie zaskoczyło. Mianowicie Monstery, które kolekcjonuję od ponad roku. Są to napoje, których puszki stawiam przy ścianie budując wierzę. Puszka, którą ujrzałam w sklepie nie miała okazji zawitać na mojej wierzy dumy. Jej specyficzny design idealnie wpasowywał się w chaotyczną sztukę w moim pokoju. Postanowiłam, że zagadam do koleżanki i zrobię z nią życiowy deal. Złożyłyśmy się na Monstera. Ona miała napój a ja puszkę. Nie poszlibyście na taki układ? Ja poszłam i nie żałuję. Taki Monster niecały tydzień temu był na stronie internetowej Scrummy za ponad dwadzieścia pięć złotych, a ja jako kolekcjoner zapłaciłam niecałe trzy. Z mojej perspektywy był to opłacalny wybór. Cała w skowronkach wróciłam wraz z grupą na kolację. Droga nie dłużyła się tak jak wcześniej. To naprawdę świetna sprawa, jak niewielkie rzeczy potrafią cieszyć.

 

Ps. Post opóźniony o kilka dni ze względu na brak dostawy prądu. Teraz jestem już w domu i na spokojnie wrzucam wszystkie zaległe posty (:




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Drodzy Czwartoklasiści...

Dzisiaj trochę prywaty. Rozsiądźcie się. Wybrałam się dzisiaj do szkoły po odbiór świadectwa dojrzałości - wyników matur. Szczerze się przyznam, że zapomniałam już jak wygląda stres. Przez ten cały czas braku kontaktu ze szkołą nabrałam oddechu. Długo wyczekiwanej świeżości. Odpoczęłam, zrelaksowałam się, pracowałam i skupiłam na sobie. Nawet podczas Pucharu Świata nie odczuwałam tego stresu, jaki miałam właśnie dzisiaj. Wychodząc z pociągu i kierując się w stronę dawnego liceum, uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, jak obciążona byłam wówczas bagażem stresu i frustracji podczas przygotowań do matury. Wpadłam w wir jakiegoś chorego maratonu nauki, presji, a przede wszystkim chęci dogodzenia bliskim, zapominając tak naprawdę o sobie. Choć ten czas miał swoje uroki, to nie wróciłabym do niego za żadne skarby. Zatraciłam siebie. Z biegiem czasu dostrzegam jak innym człowiekiem byłam - to mnie najbardziej przeraża. Słuchajcie swojego zdrowia. Ja tego nie zrobiłam. Wydawało mi się, że cią...

11 przyjemności jesieni

Dzisiaj przydarzyła się rzecz niespodziewana. Tak jak nie przewidziałabym pieczonej dyni na obiad czy nieznajomego pukającego do drzwi mojego domu, tak nie przewidziałam tego co stało się tego wieczoru. Wstałam wcześniej. Tak mam w zwyczaju i robię to niezależnie od tego czy jest rok szkolny, akademicki czy trwają wakacje. Choć to pewnie już wiecie. Wykonałam swoje obowiązki, nie omijając czarnej kawy na śniadanie i porannej pielęgnacji. Nic podczas wykonywania tych czynności, nie wskazywałoby na dzisiejszą niespodziankę. Jednak… wspominając nieco poranek, mogłabym wyodrębnić jedno, pewne niepokojące zjawisko. Mianowicie było mi zimno. Latem. Dziwne, prawda? Stąd też, dopóki, dopóty nie wyszłam na zewnątrz, po domu zamiast w różowej halce chodziłam w szlafroku i grubych skarpetach. Nie wzbudziło to moich podejrzeń przez cały dzień. Wszystko zmieniło się, gdy pojechałam na trening. Spakowałam cały ekwipunek i zaprosiłam do siebie moją przyjaciółkę, byśmy po wypitej mrożonej kawie po...

A Ty, jakim kwiatem jesteś?

  Dzisiaj proszę, zostańcie na ganku. Poczekajcie chwilę. Ja w tym czasie ubiorę swoje ocieplane buty i zamiast zapraszać Was tradycyjnie do mojego internetowego salonu, zabiorę Was na krótki, jesienny spacer. Jak zapewne zauważyliście, pogoda bardzo nam sprzyja, bowiem za nami najcieplejszy wrzesień w historii pomiarów. Liście powoli zaczęły się rumienić, co jak już wiecie, naprawdę napawa mnie optymizmem. Okoliczności wręcz zmusiły mnie, by zaprowadzić Was do pięknego i pełnego uroku miejsca. Zdążyłam już rozbudzić Waszą ciekawość? Niedaleko mojego drewnianego domku, do którego zawsze Was zapraszam znajduje się kwiaciarnia. Od ponad dziesięciu lat jest ona prowadzona przez panią Katarzynę. Pani Kasia, dumna czterdziestoletnia florystka, pasjonatka kwiatów i artystka dorobiła się na swoim hobby. Codziennie odwiedza ją mnóstwo klientów licząc, że to właśnie ona skomponuje dla nich jakiś bukiet. Przychodzą i mężczyźni po kwiaty dla swoich pań i kobiety po kwiaty dla swoich panów. ...