Przejdź do głównej zawartości

Obóz Zdolnych z Pomorza, mój mały ekstremizm i zupki chińskie

 

Miałam ogromną nadzieję na to, aby pojechać z moim znajomym na obóz ze Zdolnych z Pomorza. Z mojego punktu widzenia rekrutacja w tym roku była bardziej restrykcyjna. Starałam się nie siać defetyzmu, lecz poniekąd obawiałam się, że szanse na wspólny wyjazd są nikłe. Nadzieja to matka głupich, lecz chyba lepiej mieć matkę, niż być sierotą, prawda? Muszę zaznaczyć, iż jestem dosyć niecierpliwa i większość rzeczy chcę mieć natychmiast. Często robię wszystko, aby dokonać tego, czego pragnę. Mimo że wiele z tych rzeczy nie ma głębszego znaczenia, to sądzę, iż taki pewnego rodzaju ekstremizm dodaje życiu smaku.

Notabene przypomniała mi się sytuacja, gdy musiałam kupić prezent dla mojej wychowawczyni. Gospodarz klasy niestety nie był w stanie załatwić czegoś sensownego, więc wysłał prośbę na grupę klasową. Zgłosiłam się. Jeden to powód dwie linijki u góry, a drugi, nieco ważniejszy to fakt, iż bardzo cenię i lubię Profesor. Odłożyłam swoje plany i późnym wieczorem nieco przed zamknięciem Galerii Bałtyckiej wsiadłam w pociąg w Kartuzach i pojechałam kupić to, na co wpadłam od razu. Bombkę. Ale nie taką byle jaką, tylko bombkę sowy grającej na skrzypcach. Mała metafora mądrości i artystycznej duszy. Na marginesie bombki ozdobne to super prezent, niezależnie od pory roku. Uważam, że mimo zadanego trudu było warto. Cieszę się niezmiernie, iż upominek urzekł p. solenizantkę. Nie żałuję niczego, lecz… . Przez ten rok nabyłam trochę mądrości i już drugi raz nie wpakowałabym się w taką akcję. Tak myślę na „trzeźwo”. Natomiast nie wiem czy pod wpływem sympatii i emocji umiałabym odmówić prośby. Wiąże się to z odzewem klasy po moim nieco heroicznym zachowaniu. Cóż, „dobro jest trudne do ujrzenia”.

 W tym wypadku musiałam uzbroić się w cierpliwość. Czekałam bardzo długo na wyniki i oto nadeszły one w słoneczne popołudnie. Jeszcze przed nimi napisał do mnie kolega z rozczarowującą wiadomością, że się nie dostał. Szczerze się zawiodłam. Lecz nie na nim, ani organizatorach, tylko na losie. Psucie mi planów nie należy do przyjemności lipca. W mgnieniu oka otworzyłam skrzynkę mailową i nieco kilka godzin przed wieścią kolegi na ekranie poczty widniały gratulacje w związku z dostaniem się na obóz. Nie wiem kiedy nauczę się sprawdzać regularnie pocztę. W tamtym momencie bardzo się ucieszyłam. Nadal dźwigam ciężar żalu, iż plan nie poszedł po mojej myśli. Zawsze w niemiłe sytuacje staram się sobie tłumaczyć. I tym razem skorzystałam z pięknej filozofii.  Konkretniej ze stoickiej myśli. Rozumiem ją tak: Przejmuj się tym na co masz wpływ.

Dwa dni się pakuję. Z czego cały tydzień rozpisuję listę i robię pranie. Wczoraj byłam na zakupach zupek chińskich etc. W każdym razie nic super odżywczego. Kupiłam to co uważałam za „tanie” i sycące. Nie żebym uważała ten obóz za koncentracyjny. Moim głównym motywem jest przyjemność nacieszenia się chińskim jedzonkiem w letni wieczór. Nie bez powodu zabieram ze sobą jeszcze budynie w proszku. W tym tygodniu zbliżają się upały. Testowanie zupek chińskich w hotelu siedząc na balkonie przy świetle lampek i księżyca z pięknym widokiem na morze to coś, co zdecydowanie należy do moich wakacyjnych przyjemności. Teraz czeka mnie niedziela uzupełniania pokaźnej walizki (należę do osób, które wolą mieć więcej rzeczy, niż później się prosić). W poniedziałek wsiadam w auto, później autokar i wio! Witaj Gdańsk! Podróż nie będzie długa i za to chyba jestem najbardziej wdzięczna.

 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Drodzy Czwartoklasiści...

Dzisiaj trochę prywaty. Rozsiądźcie się. Wybrałam się dzisiaj do szkoły po odbiór świadectwa dojrzałości - wyników matur. Szczerze się przyznam, że zapomniałam już jak wygląda stres. Przez ten cały czas braku kontaktu ze szkołą nabrałam oddechu. Długo wyczekiwanej świeżości. Odpoczęłam, zrelaksowałam się, pracowałam i skupiłam na sobie. Nawet podczas Pucharu Świata nie odczuwałam tego stresu, jaki miałam właśnie dzisiaj. Wychodząc z pociągu i kierując się w stronę dawnego liceum, uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, jak obciążona byłam wówczas bagażem stresu i frustracji podczas przygotowań do matury. Wpadłam w wir jakiegoś chorego maratonu nauki, presji, a przede wszystkim chęci dogodzenia bliskim, zapominając tak naprawdę o sobie. Choć ten czas miał swoje uroki, to nie wróciłabym do niego za żadne skarby. Zatraciłam siebie. Z biegiem czasu dostrzegam jak innym człowiekiem byłam - to mnie najbardziej przeraża. Słuchajcie swojego zdrowia. Ja tego nie zrobiłam. Wydawało mi się, że cią...

11 przyjemności jesieni

Dzisiaj przydarzyła się rzecz niespodziewana. Tak jak nie przewidziałabym pieczonej dyni na obiad czy nieznajomego pukającego do drzwi mojego domu, tak nie przewidziałam tego co stało się tego wieczoru. Wstałam wcześniej. Tak mam w zwyczaju i robię to niezależnie od tego czy jest rok szkolny, akademicki czy trwają wakacje. Choć to pewnie już wiecie. Wykonałam swoje obowiązki, nie omijając czarnej kawy na śniadanie i porannej pielęgnacji. Nic podczas wykonywania tych czynności, nie wskazywałoby na dzisiejszą niespodziankę. Jednak… wspominając nieco poranek, mogłabym wyodrębnić jedno, pewne niepokojące zjawisko. Mianowicie było mi zimno. Latem. Dziwne, prawda? Stąd też, dopóki, dopóty nie wyszłam na zewnątrz, po domu zamiast w różowej halce chodziłam w szlafroku i grubych skarpetach. Nie wzbudziło to moich podejrzeń przez cały dzień. Wszystko zmieniło się, gdy pojechałam na trening. Spakowałam cały ekwipunek i zaprosiłam do siebie moją przyjaciółkę, byśmy po wypitej mrożonej kawie po...

A Ty, jakim kwiatem jesteś?

  Dzisiaj proszę, zostańcie na ganku. Poczekajcie chwilę. Ja w tym czasie ubiorę swoje ocieplane buty i zamiast zapraszać Was tradycyjnie do mojego internetowego salonu, zabiorę Was na krótki, jesienny spacer. Jak zapewne zauważyliście, pogoda bardzo nam sprzyja, bowiem za nami najcieplejszy wrzesień w historii pomiarów. Liście powoli zaczęły się rumienić, co jak już wiecie, naprawdę napawa mnie optymizmem. Okoliczności wręcz zmusiły mnie, by zaprowadzić Was do pięknego i pełnego uroku miejsca. Zdążyłam już rozbudzić Waszą ciekawość? Niedaleko mojego drewnianego domku, do którego zawsze Was zapraszam znajduje się kwiaciarnia. Od ponad dziesięciu lat jest ona prowadzona przez panią Katarzynę. Pani Kasia, dumna czterdziestoletnia florystka, pasjonatka kwiatów i artystka dorobiła się na swoim hobby. Codziennie odwiedza ją mnóstwo klientów licząc, że to właśnie ona skomponuje dla nich jakiś bukiet. Przychodzą i mężczyźni po kwiaty dla swoich pań i kobiety po kwiaty dla swoich panów. ...