Nie pamiętam kiedy w te wakacje
byłam, aż tak zmęczona. W niedziele z obozu wróciłam z bardzo ciężkim bagażem.
Nie tylko podręcznym, ale i zmęczenia. Paradoksalnie pozytywnego zmęczenia.
Rodzice, którzy odebrali mnie z dworca zaproponowali Jarmark Dominikański. Nie
chciałam im odmówić, więc zgodziłam się na krótki spacer. Podczas drogi
samochodem oparłam się o okno i zaczęłam wspominać miniony tydzień…
Najbardziej co zapadło mi w
pamięć to żagle. Żeglowanie z ekipą zdecydowanie należało do najprzyjemniejszych
atrakcji obozu. Jednak nie dla wszystkich. W trakcie jednych wypływów dziewczynę
z innego jachtu, której nie zdążyłam poznać, uderzył maszt w głowę. Na
szczęście nic poważniejszego się jej nie stało. Niestety była jedna strata…materialna.
Jej okulary zostały strącone i niczym naszyjnik Rose z Titanica osiadły na dnie
głębokich wód. Bardzo jej współczuję. Nie było szans by je wyłowić. Niestety na
tym feralna przygoda się nie zakończyła.
Płacz zaczął się dopiero, gdy wychodząc z jachtu wypadł jej telefon z rąk
koleżanki i również opadł na dnie morza. W tej sytuacji opiekunowie widzieli szanse
na wyłowienie go. Jeden z młodych kapitanów pożyczył gogle do nurkowania i zanurkował
przy przystani na ok. trzy metry by znaleźć zgubę. Nic z tego. Wiele osób
zaangażowało się w ratunek, lecz poza wzmocnieniem społeczności nikt nie ujrzał
żadnych, większych zalet. Przykro było mi patrzeć na smutek i bezradność dziewczyny.
Nie było sensu jej pocieszać, zamknęła się w sobie i wcale się nie dziwie. To
duża strata. Zawsze staram się dostrzegać pozytywy nawet w najczarniejszych
scenariuszach. Jednak w tym wypadku chyba ograniczę się do wyrazów współczucia,
gdyż jakiekolwiek próby pocieszenia mogłyby wyjść nieco trywialnie.
Jedną z rzeczy, która zaoponowała
mój entuzjazm na obozie było nałożenie się dwóch eventów. Jednym z nich było
zgrupowanie kadry klubu by odbyć testy motoryczny. Musiałam na tym być i dzięki
staraniom taty, a w skutek tego zezwoleniu kierowniczki obozu dostałam przepustkę
na kilka godzin. Testy poszły w porządku. Jak w życiu czasami nieprzyjemne
sytuacje zaczepiają się nas. Eventem, który nakładał się z obozem, a w zasadzie
z jego uroczystym zakończeniem była impreza mojego klubu- Rebelii w Molotece. Bardzo,
ale to bardzo pragnęłam być na spotkaniu, gdzie również mieli być znajomi z
poza klubu. Na ten wyjazd nie zezwolili ani rodzice ani kierownicy obozu.
Powody nie były takie proste jakie mogłyby być. Inaczej bym je przeskoczyła. I
nie chcę stawiać nikogo w złym świetle. Po prostu tak wszystko się zazębiło, że
nie było opcji, abym na ową Molotekę pojechała. Do niedzieli towarzyszyło mi
ogromne poczucie niesmaku. Jednak wiem, że daremne próby manipulacji i szantażu
emocjonalnego kierowane w moją stronę były jeszcze gorsze. Rzadko płaczę. Uważam,
że płaczemy kiedy coś nas przerasta. I powinno się dać upust swoim emocjom. Po
testach nie dałam rady i fala goryczy runęła dopiero w samochodzie kiedy wracałam
do lokalizacji obozu. Zastanawiałam się nad swoimi emocjami oraz przyczyną. I
czasami tak jest, że niektóre obiekty wywołują większe emocje. Przeanalizowałam
je w spokoju i dotarło do mnie, że decyzja z góry została podjęta. Resztę myśli
wolę zostawić dla siebie. Wyciągnęłam wnioski, które przydadzą mi się bez dwóch
zdań. Wam też polecam zatrzymać się i zastanowić nad sobą. Od tak. Nie tylko
pod pretekstem płaczu. Ale ogólnie. Moment oczyszczenia jest ważny, tak jak samoświadomość.
Przekraczając próg instancji łzy
zostawiłam za sobą. Pożegnałam się z mamą i wróciłam na pokład nowego otoczenia,
z którym resztę czasu spędziłam naprawdę dobrze. Nie spałam całą noc, gdyż o
czwartej planowaliśmy wyjście na wschód słońca, który jak się okazało nie był, aż
taki powalający. W zasadzie to w ogóle nie był. Chmury zasłoniły cały widok. Wbrew
pozorom wycieczkę uznaję za udaną.
Nagle rodzice powiedzieli: „Marga szukaj miejsca parkingowego, zaraz wysiadamy”. I tym sposobem zakończyły się moje wspominki. Teraz już wiecie, dlaczego byłam tak zmęczona. Gdy krótki spacer okazał się trzy godzinnym spacer (jak to na Jarmarku Dominikańskim bywa) zarządziłam, że choćby Zeus nasłał deszcz pieniędzy ja chcę jechać do domu. Jednakże wydarzyło się coś czego się nie spodziewałam. Ożywiłam się momentalnie, gdy spotkałam moje dwie Profesor ze szkoły. Nie wiem jak Wy, ale ja UWIELBIAM Profesor od polskiego i niemieckiego. Być może Profesor nie były tego świadome, lecz dzięki naszemu spotkaniu mój dzień stał się sto razy lepszy.
Obawiałam się, że
z powodu bólu nóg, do domu będę wracała na rękach. Na szczęście rodzice uznali
moje domagania i szybko znalazłam się w moim ukochanym, zimnym pokoju. Zanim zdążyłam
zasnąć ojciec krzyknął: „Dawajcie, jedziemy do Beaty na ciasto! Przed chwilą
dostałem zaproszenie!”. Co jak co, ale Beacie ciasta się nie odmawia.
Komentarze
Prześlij komentarz