Chciałabym, aby ten blog wnosił
coś do Waszego życia. Czasami może być to jedna sentencja, myśl, uśmiech. Niekoniecznie
wielkie zmiany. Choć mam nadzieję, że tych pozytywnych będzie jak najwięcej. Jednym
z celów tego bloga było założenie stu procentowej szczerości. W tym wpisie też
nie może się bez niej obyć. Staram się przekazywać Wam rzetelne informacje. Te,
do których jestem najbardziej przekonana. Z pietyzmem podchodzę do różnych tematów.
Chcę, aby była to wolna przestrzeń, w której każdy, bez względu na przekonania
i cechy, mógł się tu czuć swobodnie. Odpocząć, poczytać co się u mnie dzieje.
Nie zawsze jest kolorowo. A będąc z Wami szczera dzisiaj chce napisać o czymś
mniej przyjemnym. Taką rzeczą są początki depresji.
Nigdy wcześniej nie zagłębiałam
się w tematy psychologiczne, związane z ludzkim umysłem. Dopiero w liceum
zaczęły interesować mnie te tematy. W tym okresie życia napotkałam się z
problemem psychicznym ludzi dookoła. W podstawówce było nieco inaczej. Mało
osób zwracało uwagę na osłabienia związane nie tylko z ciałem, ale
bardziej z psychiką. Dojrzewanie to stan,
w którym mózg młodego człowieka rozwija się błyskawicznie[1].
Dosłownie. Coraz więcej osób popadało w różne stany. Gdybym miała wymienić dwie
choroby, które najczęściej dotykały moich znajomych była by to anoreksja i
depresja. Na początku pierwszej klasy zaprzyjaźniłam się z Piotrkiem (zmiana
imienia na potrzeby bloga). Od razu się polubiliśmy. Spędzaliśmy bardzo dużo
czasu. On mi pomagał, a ja jemu. Wszystko układało się idealnie i nasza przyjaźń
rokowała. Zapowiadała się przetrwać liceum. Jednak coś się wkradło i zabrało mi
siłą Piotrka. A była to depresja. Gdy zauważyłam spadek nastroju starałam się porozmawiać.
Dopiero po kilku rozmowach dowiedziałam się, że ma potwierdzoną depresję.
Wspierałam go w trudnym okresie. Jednak ten okres była bardzo długi, a poprawy
nie było widać na horyzoncie. Bałam się, że go tracę. Nie był to ten sam człowiek.
Nie widziałam w nim tego samego. Co więcej, o czym się rzadziej mówi to to, ze
depresja męczy osoby z boku. Bliskich. Zmęczenie i bezsilność dotyka nawet tak kryształowe
osoby jak ja. Miarka przebrała się, gdy bez konkretniejszego powodu Piotrek postanowił
rzucić leki. Na nic zdały się moje prośby. Nie chciał walczyć, a nawet taki
wojownik jak ja nie był w stanie zagrzać się do walki. Czułam, ze umiera nie
tylko on, ale i ja. Nasza przyjaźń przeszła kryzys. Można rzecz, że nie byłam
dobrą przyjaciółką. Może nie byłam ją wcale. Lecz presja i ogromny żal
sprawiły, że osłabłam. Straciłam przyjaciela. Było mi ciężko. Długo rozmyślałam
nad powodem depresji. Jak tak pozytywny człowiek mógł stracić sens życia? I
wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę ja też go nie znam. Czy istnieje jakiś
sens na tym świecie? Po co żyjemy? Nie wiedziałam,
że właśnie w tamtym momencie zasiałam nasiono wątpliwości. Nasiono, które
zaczęło rosnąć, aż w końcu zamieniło się w roślinkę, która była całkiem pokaźnych
rozmiarów.
Coraz częstszy, lapidarny spadek
nastroju dopadał mnie z Nienacka. Gdy tyko było radośnie znowu atakowało mnie pytanie
o sens. Nie widziałam odpowiedzi. Coraz częściej nie chciało mi się wstawać z
łóżka. Nie chciałam nawet płakać. To wszystko było bez sensu. Powoli zaczęłam
rozumieć Piotrka. Tak bardzo starałam się wykoncypować powód jego stanu, aż w
końcu mi się udało. Muszę tu wspomnieć o drugiej stronie silnego spadku
nastroju. Jako nienajgorsza aktorka potrafię bardzo dobrze się kamuflować. Wśród
znajomych potrafiłam być niczym kameleon. Nie przywykłam się do dzielenia się swoimi
problemami. To nienajlepszy sposób, dlatego blog stanowi dla mnie pewnego
rodzaju rozwiązanie. Myślę, że gdyby poprowadzić ankietę wśród moich znajomych bądź
przyjaciół każdy wskazał by mnie jako najmniej podejrzanego o jakikolwiek
wewnętrzny smutek. Moim marzeniem był powrót do szkoły i rozmowa z Profesor.
Czekałam na nasze pogawędki, a że jako uwielbiam rozmawiać z mądrymi ludźmi to
starałam się cierpliwe czekać. Wierzyłam, że jakaś jedna sentencja odmieni mój
tok myślenia.
Żyłam dalej. Nie było łatwo. Usiłowałam
odganiać nieprzyjemne myśli. Marazm atakował mnie z każdych stron. Najgorzej było z porankami.
Wtedy myśli straszyły najbardziej. Pojechałam na obóz. Zakolegowałam się z
pewnym X. Utrzymywaliśmy kontakt po obozie. Dużo rozmawialiśmy. O książkach,
życiu, wierze. W końcu zapytałam go o sens życia. Powiedział:
-Nie ma. Trzeba się dobrze bawić,
bo nie wiadomo co jest po śmierci.
I chyba X nie jest tego świadomy,
ale jego zdanie bardzo wpłynęło na mój tok myślenia. Żadna książka, cytaty, filmy
nie przekonały mnie tak bardzo jak ta lakoniczna wypowiedź. Teraz wstaje z
myślą, ile super i mniej super rzeczy na mnie czeka. Nie silę się na żadne
konstruktywniejsze argumenty. Wystarcza mi to, aby być najlepszą wersją siebie.
I do tego będę dążyć. To jest mój cel.
[1] Tutaj podrzucam Wam super filmik na YT w tej tematyce https://youtu.be/k9jHcvhZeCg
Komentarze
Prześlij komentarz