Przejdź do głównej zawartości

LO(S)T - Rozdział 2

 

Po raz kolejny zawiódł się na książce, którą akurat czytał. Styl literacki nieznanego mu dotąd pisarza okazał się być mało bogaty, co jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że nie należy ufać poleceniom z TikToka. Uznał, że czas dać sobie nauczkę. Może w końcu powinien zacząć wypożyczać lektury z biblioteki zamiast dawać wciągać się w wir konsumpcjonizmu? Obiecał sobie, że ten rok będzie inny i dotrzyma swojej przysięgi. Pytanie na jak długo. Zamknął dzieło, po czym wyciągnął naładowany telefon. Doszedł do wniosku, że przez ten cały pozytywny chaos związany z przyjęciem na obóz nie sprawdził miejsca pobytu. Obeznał się jedynie ze wstępnym planem zajęć. Wszedł na stronę internetową licząc, że uda mu się coś jeszcze znaleźć. Tym razem się nie zawiódł. Miejscowość liczyła nie więcej niż czternaście tysięcy mieszkańców. Oprócz podstawowych informacji dokopał się do ciekawostki, która zdecydowanie wyróżniała docelowe miasto. Fenomen polegał na motywach samolotu znajdujących się na terenie całego miasta. Samolot był symbolem tej miejscowości, a wynikało to ze specyficznej legendy o zaginionym locie. Przeglądając różne strony ostatecznie natknął się na artykuł opisujący pełną wersję legendy.

„Pewna kochająca się rodzina, o wielkim sercu i rzadkiej odwadze wędrowała po świecie by znaleźć swoje miejsce na ziemi. Żadne im nie odpowiadało. Szukali wśród zielonych lasów, błękitnych jezior, piaszczystych plaż, lecz ani jedno nie zachwyciło ich w pełni. W końcu natknęli się na puste, suche pole znajdujące się w centrum ciemnego lasu. Momentalnie poczuli wyjątkową więź i szybko się osadzili. Niestety problemem był brak żywności i potrzebnych surowców. Jedyne co ich ratowało to drewno, z którego zbudowali chatę. Niestety głód okropnie im doskwierał. Nie napotkali się ani na sarnę ani na małego zająca. Wydawało się, że nikt nie chciał tego opuszczonego miejsca. Mimo to rodzina nie zamierzała się poddać. Najstarszy z trzech synów zbudował z drewna samolot. Niestety nie chciał on latać. Zdołowany usiadł na kamieniu. Próbował wykoncypować sposób by wprawić w ruch maszynę, dzięki której mógłby wypatrzyć z góry zwierzynę. Nagle spadł pierwszy deszcz, o który tak bardzo rodziną się modliła. Nieoczekiwanie samolot zaczął się powoli unosić. Chłopak wstał i zaczął biec do maszyny. Wsiadł błyskawicznie za stery wołając do oddalającego się domku: „Mamo, tato, bracia!! Widzicie mnie?! To ja! Teraz już nie musicie cierpieć z głodu! Zobaczcie, ile deszczu przywołuje mój samolot, zobaczcie, jak plony rosną! Udało się, udało! Co roku będę was obdarowywał silnymi opadami byście już nigdy nie musieli być głodni. Nie czekajcie na mnie! Żyjcie swoim najlepszym życiem, może kiedyś wrócę!”. Dzięki synowi i jego magicznemu samolotowi co roku spadał bogaty deszcz, który sprawiał, że coraz więcej osób decydowało się na zamieszkanie tego terytorium. Nie brakowało żywności, a owe miejsce przyciągało do siebie ludzi z różnych rejonów. Szybko utworzyła się nowa społeczność. Nie minęło wiele czasu by lasy zostały wycięte, a na ich miejscu wybudowano domy. Zostało jedynie pole, które po dziś dzień budzi nie tylko niepokój, lecz i zaciekawienie. Mówią, że spełni się najskrytsze marzenie temu, kto zobaczy pilota i jego magiczny samolot. Dotąd jeszcze nikomu nie udało się ich dostrzec.”

-Całkiem imponujące – wymruczał Adaś. Spojrzał na Normę. Pogrążona w głębokim śnie nie dawała oznak życia. Pomyślał, że już zaraz będzie musiał ją obudzić, gdyż na horyzoncie dostrzegał wielkie, rażące logo jakiejś stacji benzynowej. Nagle usłyszał jak kierownik obozu mówi przez mikrofon.

-Moi drodzy. Za chwilę dojeżdżamy na postój. Proszę się przygotować, zabrać potrzebne rzeczy, ponieważ będzie możliwość zjedzenia ciepłego posiłku. I uprzedzę pytania, nie, nie będzie to wasz ulubiony McDoland’s. Przypomnę wam, że istnieje jedzenie inne i o wiele zdrowsze niż fastfoody.

Ktoś z tyłu w ramach żartu krzyknął: „Dobrze, że się pan nawrócił!”. Adaś od razu poznał głos kolegi. Zażenowany jego poziomem, po prostu odwrócił się i rzucił mu krzywe spojrzenie. Musiało go przygasić, gdyż już więcej nic nie powiedział. Adam miał w sobie specyficzną charyzmę, która jak gdyby wydobywała się przez oczy. Jego spojrzenie było piorunujące za każdym razem, gdy tego chciał. Nikt nie wiedział dlaczego tak się dzieje. Ponoć oczy pokazują jak wiele się przeszło. W tym przypadku tragedia to zbyt nienasycone słowo. Dużo osób spekulowało na temat tego nadzwyczajnie spokojnego chłopaka. Nigdy nie zdarzyło mu się wybuchnąć gniewem. Trzymał emocje na wodzy. Dominował w nim głęboki spokój, lecz mimo to przy Normie emocje mimowolnie się uwalniały, przez co czuł się wysoce szczęśliwy. Być może dzięki tej swobodzie i zaufaniu tak dobrze im się układało. Jednak nawet Norma nie wiedziała, dlaczego oczy Adama budziły postrach i dyscyplinę. Na nią to nie działo, ale każdy inny wspominał o tym jako o czymś osobliwe dziwnym.

Wjeżdżali akurat na parking, więc postanowił powoli wybudzić Normę.

-Ej, gwiazdo moja, już jesteśmy. Wstawaj.

-Już? – przeciągnęła się niewyraźnie. – Nie zgadniesz co mi się śniło!

-Zaraz mi opowiesz. Jestem trochę głodny, zjemy coś?

-A wiesz, że tak? Zjadłabym takiego dobrego Drwala. Chyba, że już go wycofali.

-Nie tym razem. Szanowny kierownik Krzychu postawił na jakąś domową restaurację.

-Ah, no w porządku. Pierogi nie byłyby takim złym pomysłem. W zasadzie, to nawet wydają się być znacznie lepszą opcją. Dawno nie jadłam takich rarytasów. Cholera! Już nie mogę doczekać się jak ci opowiem. Dawno mi się takie rzeczy nie śniły – podekscytowała się niczym małe dziecko. Bez dwóch zdań należała do osób energicznych. Non stop potrafiła się z czegoś cieszyć, a jej wdzięczność z byle drobiazgów była nie do opisania.

-Uwierz, że ja też mam coś co cię zaciekawi. Może nawet bardziej… .

 


 

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Drodzy Czwartoklasiści...

Dzisiaj trochę prywaty. Rozsiądźcie się. Wybrałam się dzisiaj do szkoły po odbiór świadectwa dojrzałości - wyników matur. Szczerze się przyznam, że zapomniałam już jak wygląda stres. Przez ten cały czas braku kontaktu ze szkołą nabrałam oddechu. Długo wyczekiwanej świeżości. Odpoczęłam, zrelaksowałam się, pracowałam i skupiłam na sobie. Nawet podczas Pucharu Świata nie odczuwałam tego stresu, jaki miałam właśnie dzisiaj. Wychodząc z pociągu i kierując się w stronę dawnego liceum, uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, jak obciążona byłam wówczas bagażem stresu i frustracji podczas przygotowań do matury. Wpadłam w wir jakiegoś chorego maratonu nauki, presji, a przede wszystkim chęci dogodzenia bliskim, zapominając tak naprawdę o sobie. Choć ten czas miał swoje uroki, to nie wróciłabym do niego za żadne skarby. Zatraciłam siebie. Z biegiem czasu dostrzegam jak innym człowiekiem byłam - to mnie najbardziej przeraża. Słuchajcie swojego zdrowia. Ja tego nie zrobiłam. Wydawało mi się, że cią...

11 przyjemności jesieni

Dzisiaj przydarzyła się rzecz niespodziewana. Tak jak nie przewidziałabym pieczonej dyni na obiad czy nieznajomego pukającego do drzwi mojego domu, tak nie przewidziałam tego co stało się tego wieczoru. Wstałam wcześniej. Tak mam w zwyczaju i robię to niezależnie od tego czy jest rok szkolny, akademicki czy trwają wakacje. Choć to pewnie już wiecie. Wykonałam swoje obowiązki, nie omijając czarnej kawy na śniadanie i porannej pielęgnacji. Nic podczas wykonywania tych czynności, nie wskazywałoby na dzisiejszą niespodziankę. Jednak… wspominając nieco poranek, mogłabym wyodrębnić jedno, pewne niepokojące zjawisko. Mianowicie było mi zimno. Latem. Dziwne, prawda? Stąd też, dopóki, dopóty nie wyszłam na zewnątrz, po domu zamiast w różowej halce chodziłam w szlafroku i grubych skarpetach. Nie wzbudziło to moich podejrzeń przez cały dzień. Wszystko zmieniło się, gdy pojechałam na trening. Spakowałam cały ekwipunek i zaprosiłam do siebie moją przyjaciółkę, byśmy po wypitej mrożonej kawie po...

A Ty, jakim kwiatem jesteś?

  Dzisiaj proszę, zostańcie na ganku. Poczekajcie chwilę. Ja w tym czasie ubiorę swoje ocieplane buty i zamiast zapraszać Was tradycyjnie do mojego internetowego salonu, zabiorę Was na krótki, jesienny spacer. Jak zapewne zauważyliście, pogoda bardzo nam sprzyja, bowiem za nami najcieplejszy wrzesień w historii pomiarów. Liście powoli zaczęły się rumienić, co jak już wiecie, naprawdę napawa mnie optymizmem. Okoliczności wręcz zmusiły mnie, by zaprowadzić Was do pięknego i pełnego uroku miejsca. Zdążyłam już rozbudzić Waszą ciekawość? Niedaleko mojego drewnianego domku, do którego zawsze Was zapraszam znajduje się kwiaciarnia. Od ponad dziesięciu lat jest ona prowadzona przez panią Katarzynę. Pani Kasia, dumna czterdziestoletnia florystka, pasjonatka kwiatów i artystka dorobiła się na swoim hobby. Codziennie odwiedza ją mnóstwo klientów licząc, że to właśnie ona skomponuje dla nich jakiś bukiet. Przychodzą i mężczyźni po kwiaty dla swoich pań i kobiety po kwiaty dla swoich panów. ...