-Otwieraj! – zapukała zaciśniętymi pięściami w drzwi brata. – Za
chwilę muszę być na miejscu, a ty obiecałeś mnie podwieźć!
-Po pierwsze nic nie obiecywałem, a po wtóre, zgubiłem klucze do
auta, więc kochana siostrzyczko, musisz poradzić sobie sama. - spokojnym tonem
odezwał się zza ściany. Po chwili jednak sumienie ugryzło go gdzieś w serce i
kazało nie zostawiać siostry na lodzie. Nie miał planów na Sylwestra. Może nie
był popularny, ale dostał kilka zaproszeń na imprezy. Mimo to nie skorzystał z
żadnego. Szczerze wolał siedzieć w
przytulnym fotelu i czytać książki. Najczęściej te, które sam dał mu tata.
Oboje dzięki wspólnym zainteresowaniom dzielili się swoimi lekturami. Głównie
wymieniali się dziełami takich autorów jak Liskowacki, Kapuściński czy
Roszkowski. Tego wieczoru delektował się Cesarzem Kapuścińskiego,
którego tak długo odkładał na bok. Tym razem bez zbędnych wymówek, zabrał się
za czytanie owej biografii. Niestety musiał ją niechętnie odłożyć, gdyż
uświadomił sobie, że rodzeństwo powinno sobie pomagać, a nie podkładać pod nogi
kłody. Stąd wyszedł z pokoju w poszukiwaniu siostry. Zajrzał na parter, lecz
tam jej nie było. Nie mogła pojechać z rodzicami, ponieważ oni kilka godzin
temu wyruszyli do dalekich krewnych na drugi koniec Polski by wspólnie
świętować Nowy Rok. Cofnął się na pierwsze piętro i nagle usłyszał płacz.
-Lea? – spojrzał na nią z żalem siadając koło niej – Przepraszam,
ale naprawdę zgubiłem te klucze. Jak chcesz to pojedziemy autobusem, jeśli
jeszcze kursują. Spóźniona, lecz dojedziesz na miejsce, obiecuję ci.
-Nie, nie o to chodzi. On napisał mi, że to koniec….
-Słucham? Napisał ci? Co za hucpiarz! – wstał poirytowany. – Od momentu,
kiedy zaczęłaś się z nim spotykać, wiedziałem, że nie jest to dobry chłopak dla
ciebie. Ten, ten…- zabrakło mu słów. - Wiesz co, nie pozwolę, abyś spędziła
tego Sylwestra sama, pójdźmy gdzieś.
Dla introwertyka jakim jest Franek, Sylwester w pojedynkę brzmi
idealnie, lecz dla jego siostry, ekstrawertyczki, taki plan jest istnym
koszmarem. Chłopak nie zamierzał odpuścić od razu i choć nie lubi zgrywać
bohatera to w tym wypadku musiał stanowczo zadziałać.
-Gdzie mamy iść? Nie masz przecież żadnych znajomych.
-To akurat prawda… . Może odwiedźmy babcię? Zawsze Sylwestra spędza
sama, to może tym razem to my urozmaicimy jej wieczór?
-Babcia już nie raz wspominała, że ten dzień lubi spędzać w
pojedynkę. W zasadzie to nie mam zielonego pojęcia, dlaczego, ale lepiej to
uszanować. Tak myślę.
-Czas dowiedzieć się, dlaczego. Ubieraj buty, zakładaj kurtkę i
pośpieszmy się. Wezmę jeszcze kawałek ciasta, wypada coś słodkiego wziąć ze
sobą.
Pogoda nie była najgorsza, co potwierdzał spadający śnieg. Mimo to istniało
wysokie ryzyko poślizgnięcia się na chodniku. Z tego względu rodzeństwo musiało
być nad wyraz ostrożne, chcąc dotrzeć bezpiecznie na miejsce. Babcia Bianka nie
mieszkała daleko. Ugościła się w małym domku z dużym ogrodem, o który dbała z
pietyzmem. Róże, jej ulubione kwiaty, miała najpiękniejsze w całym mieście.
Nigdy nie zrywała ich dla kogoś. Pozwoliła im żyć, tak jak ogród pozwalał jej.
Mając go czuła się wolna jak ptak. Przebywała mnóstwo czasu kołysząc się na
drewnianej huśtawce umiejscowionej centralnie na środku. Czasami czytała
książki, najczęściej poezję, a niekiedy po prostu rozmyślała. Nikt tak naprawdę
nie wiedział o czym. Nigdy nie wspominała co męczy jej sumienie każdego dnia, a
każdy bał się o to zapytać. Mimo że babcia Bianka słynęła za bardzo pogodną i
uśmiechniętą, a zarazem pomocną i zaradną kobietę, która nie odmówiłaby podania
ręki, to wydawała się smutna w okresie zimowym. Większość bliskich zgadywała,
że to ze względu na ogród. Zasypany śniegiem nie mógł pochwalić się swoim
bogactwem.
Droga zajęła im nieco dłużej niż oszacowali. Jednak bez żadnych
uszczerbków na zdrowiu dotarli do babci. Zapukali w mosiężne drzwi. Z trudem
otworzyła im siwa staruszka, uczesana w wysoki kok. Ubrana schludnie, z nutą
elegancji, tak jak na powitanie Nowego Roku przystało. Wiek nie zatracił w niej
poczucia estetyki. Jej policzki zdobił róż, a zdrowe, malinowe usta odznaczyły
się na twarzy. Być może to właśnie Leosia od babci Bianki dostała takie piękne
geny. Obie były do siebie bardzo podobne, w przeciwieństwie do Franka.
-Moje skarby! A co wy tutaj robicie? Wejdźcie, wejdźcie, zima jest,
nie marznijcie. – wpuściła ich do ciepłego środka. W powietrzu unosił się
zapach szarlotki z cynamonem. Wiedzieli, że perfekcyjnie wpasowali się w czas.
-Cześć babciu, znajomi wystawili nas do wiatru, a w zasadzie Lee, i
pomyśleliśmy, że babcia będzie chciała nas ugościć.
-Ależ oczywiście. Przyznam się, że nie spodziewałam się was tutaj teraz.
Nic się nie stało, natomiast wybaczcie, lecz nie kupiłam waszych ulubionych
ciastek. Mam za to pyszne ciasto! - kobieta nie zapytała się, tylko od razu
udała się do kuchni. Nałożyła wnukom po kawałku szarlotki. Schyliła się po
radio i wkładając lekko porysowaną płytę włączyła jazz. Wszyscy usiedli w przy
trzyosobowym stoliku w kuchni.
-Babciu! To jest genialne! – skomplementował wypiek zachwycony
Franek.
-Cieszę się bardzo, że ci smakuje. Martwi mnie jednak, dlaczego tym
razem jest na odwrót. Zazwyczaj Lea jest tą gadułą. Jakaś taka zmarniała jesteś
słonko. To przez tych znajomych?
-Szkoda gadać babciu…
-Nie naciskam, lecz sama wiesz, że i tak nie miałabym się z kim
podzielić poufnymi informacjami.
-No bo… - głos jej zadrżał – miałam chłopaka i on w ostatnim
momencie nie dość, że odmówił Sylwestra, to ze mną zerwał! W taki dzień, a ja
naprawdę myślałam, że to coś więcej. Może faktycznie byłam niewystraczająca… .
-Kochanie moje, oczywiście, że jesteś wystarczająca. Po prosu nie
każdy potrafi to docenić. Czasami trafiamy na nieodpowiednich ludzi. Ludzie
przychodzą i odchodzą, takie jest życie.
Zapadła cisza, Leosia otarła łzy, a babcia splotła dłonie i wyprostowała
się. Rodzeństwo skierowało wzrok na babcię.
-Jesteście już duzi, a ja coraz starsza. Chciałabym coś po sobie
pozostawić i pozwólcie, że w ramach pocieszenia opowiem wam o wspomnieniu, z
którym zasypiam każdego dnia. Pięknym, choć bolesnym. Zaparzyć wam herbatki?
-Ja poproszę – zgłosił się Franio, a po nim od razu i Lea.
Intensywny, jednocześnie przyjemny zapach mięty przyćmił woń szarlotki.
Trzy duże kubki w mgnieniu oka pojawiły się na stole, przykrytym białą, dzierganą
serwetą.
-Miałam wtedy dwadzieścia jeden lat. Od początku liceum spotykałam
się z Olkiem. Wysokim brunetem, z którym wiele mnie łączyło. Podobnie
myśleliśmy, podobnie czyniliśmy, mieliśmy podobne wartości, którymi
kierowaliśmy się w życiu. Na początku byliśmy tylko przyjaciółmi, lecz owa
przyjaźń po czterech latach przerodziła się w miłość. Los chciał, że poszliśmy
razem na studia. Lubiliśmy archeologię, z tej racji dzięki licznym sukcesom w
tej dziedzinie dostaliśmy się na wybrany kierunek. Choć było ciężko, to
radziliśmy sobie. Nie raz kłóciliśmy się, jednak miłość to nie magia, lecz
praca, nad którą należy spędzić mnóstwo czasu by nie zanikła. Do teraz jestem
takiego zdania. Zbliżał się Sylwester i nasi wspólni znajomi organizowali
domówkę, a że byliśmy bardzo lubiani, to zostaliśmy zaproszeni. Nigdy nie
mieliśmy z kimś większych zatargów. Jako spokojni i oczytani ludzie staraliśmy
się nie posiadać wrogów. Imprezę organizował Ignacy. Chłopak, który miał wiele
znajomych i był bardzo znany na prawie każdym wydziale. Ze względu na majątek
rodziców i bogactwo otaczał się tymi bardziej i mniej wspaniałymi personami.
Nie był typem samotnika. Nigdy nie chodził sam, zewsząd był opasany różnymi
osobami. Typowy samiec alfa, za którym szalały dziewczyny. On jednak dziwnym
trafem żadnej nie miał. Mnie się nigdy nie podobał. Arogancki i zapatrzony w
siebie nie trafiał w moje oczy, które i tak były zapatrzone w Olka. Wszak na
Sylwestra postanowiliśmy pójść. Specjalnie na tę okazję upiekłam czekoladowe
ciastka.
-Te które zawsze jemy?
-Dokładnie te, Leosiu. Przepis nie zmienił się od tylu lat. Stąd
moje ciastka mają tylu fanów – zaśmiała się. – Tak więc na czym ja stanęłam… a!
Już mi się przypomniało! Wybaczcie dziadki, pamięć już nie ta. Szykowaliśmy się
wspólnie w akademiku. Oboje cieszyliśmy się na wieczór. Ubrałam się w czarne
dzwony, a że uważałam się za kobietę modną to dopasowałam do nich fioletową
koszulę z wydłużonymi kołnierzykami. Buty na koturnach były czymś obowiązkowym.
Fryzura dopełniła całość. Włosy zawinęłam wcześniej na wałki, stąd później
mogłam cieszyć się bujnymi lokami. Nie malowałam się na co dzień, lecz wtedy
pozwoliłam sobie na makijaż w stylu Yves Saint Laurent. Nie zapomniałam
oczywiście o Olku, któremu pomogłam przygotować się na imprezę. Do jego ubioru
również się przyłożyłam. Wyglądaliśmy jak pary z gazet, idealne. Tak też się
czuliśmy. Ubraliśmy kurtki i udaliśmy się w stronę bogatej kamienicy, którą
wszyscy mieszkańcy znali bardzo dobrze. Pamiętam, że Olek zawsze pilnował, abym
nie szła chodnikiem po stronie ulicy. Dbał o to, bym była bezpieczna, mimo, że
samochody jeździły bardzo rzadko. Ten gest sprawiał, że czułam się jak
księżniczka. Teraz już bardzo rzadko widzę taką szarmancję u młodzieży. Być
może to dobrze, w końcu świat idzie do przodu. Niemniej imponowało mi takie
zachowanie u Aleksandra.
Gdzieś w oddali usłyszeliśmy muzykę i wiedzieliśmy, że zaraz
będziemy na miejscu. Kamienica, w której byliśmy po raz pierwszy zachwyciła
nas. Ogromna, pnąca się do góry niczym winorośl. Weszliśmy do środka.
Zostaliśmy poczęstowani winem, nie odmówiliśmy. Zauważyłam, że w kuchni trwała
balanga, cały barek był doszczętnie opróżniony. Ktoś w oddali biegł z szarym
papierem toaletowym. Hałas i melodie ogarniały dom, który był pełen ludzi.
Gospodarz zszedł po schodach by nas przywitać. W dłoni trzymał butelkę po winie
i lekko się kołysał, a przecież do północy było jeszcze trochę czasu! Naprawdę,
uwierzcie mi dzieci, że nie cierpię pijactwa. Mimo to jako pokorna dziewczyna
nie robiłam awantury, wszak to my byliśmy gośćmi. Ignacy zaprosił nas na górę
komplementując mnie przy tym. Zignorowałam go. Tam znaleźliśmy naszych
znajomych z wydziału, z którymi trzymaliśmy. Rozmawialiśmy długo i żartując z
otoczenia nie mogliśmy narzekać na nudę. Ostatecznie usiedliśmy na skurzanej
kanapie. Wielki rosyjski dywan przykuł moją uwagę. Na nim stał drewniany
stolik, na którym leżała szachownica, tylko że bez szachów. Figury taczały się
gdzieś po podłodze. Dojrzałam jednego z gońców pod regałem z książkami. Salon
oświetlał pokaźnej wielkości złoty żyrandol. Naprzeciwko nas stały dwa również
skurzane fotele, na którym siedzieli nasi dobrzy koledze. Właśnie dokańczaliśmy
rozmowę, gdy przerwał nam Ignacy mówiąc, że czas się zabawić. Wziął swój
atrybut i zwołał kilka osób. Usiedliśmy w okręgu, a on położył pustą butelkę z
winem i wytłumaczył nieskomplikowane zasady gry. Na kogo trafi butelka, ten
miał podzielić się prawdą na swój temat, o której większość nie ma pojęcia. Z
faktu, że każdy miał dobry humor, wszyscy przystali na takie zasady.
-O! Ta gra przypomina mi grę, w którą gramy na imprezach obecnie
never have I ever – zauważyła Lee.
-Widzisz wnusiu, historia lubi się powtarzać. Z wyznania na
wyznanie wychodziły coraz większe sekrety, aż w końcu butelka wskazała
Ignacego. Pamiętam to jak dziś. Tumult dookoła nie przeszkodził mi to co
powiedział. Donośnie i odważnie powiedział: „Bianka to moja jedyna miłość i
wszyscy wiemy, że ty jesteś tylko jej kolejnym przystankiem”. Ignacy wskazał na
mojego Olka, który wstał od razu by uderzyć Ignacego. Ja wściekła również
wstałam, lecz aby powstrzymać Olka i po prostu wyjść z prywatki. Nie udało mi
się jednak i zanim się obejrzałam gospodarz wyjął zza pleców broń, którą
naładowaną wymierzył w Olka. Strzelił mu w udo demonicznie śmiejąc się przy
tym. Automatycznie serce zamarło mi i podbiegłam do wykrwawiającego się
Aleksandra. Panika szybko się rozpoczęła ogarniając całe górne piętro. Na dole
imprezowicze myśleli, że to fajerwerki. Moja przyjaciółka pomogła mi zatamować
krwawienie, a ja próbowałam się uspokoić. Koledzy wzięli go na ręce i szybko
pobiegliśmy do szpitala. Ktoś zadzwonił na policję, która przyjechała, gdy już
nas nie było. Do samego końca starałam utrzymać kontakt z Olkiem. Niestety
zanim dotarliśmy do szpitala, on stracił przytomność. – rodzeństwo zauważyło,
że babci po policzkach płyną łzy.
-To nic dziadki, pozwólcie, że dokończę. Nie przejmujcie się moimi
emocjami. W szpitalu stwierdzili zgon. Wtedy obiecałam sobie, że nikt nigdy nie
zastąpi mi waszego dziadka. Nasze plany ze ślubem, który planowaliśmy w maju
legły w gruzach. Nikt oprócz mnie nie wiedział, że byłam w drugim miesiącu
ciąży z waszą mamą. A co się stało z Ignacym? Czy poniósł jakieś konsekwencje?
Cóż…ze względu na znajomości swojego ojca odbył w więzieniu karę pozbawienia
wolności kilku lat za nieumyślne spowodowanie zabójstwa. Do teraz nie wiem jak
się z tego wybronił. Z tego co kojarzę, to Ignacy mimo znienawidzenia przez
społeczeństwo ułożył sobie życie i zaczął pracować jako maszynista.
-Babciu… to straszne! Dlaczego nic nikomu nie mówiłaś?
-Nie potrafiłam. Jednak dzisiaj rano włączając wiadomości
dowiedziałam się, że po niecałym roku od tego tragicznego wypadku na stacji
kolejowej, maszynista prowadzący pociąg popełnił samobójstwo. Jakoś zrobiło mi
się lżej na sercu, gdy doczekałam się końca zabójcy mojej największej i jedynej
miłości.
Komentarze
Prześlij komentarz