Media ostrzegały, że ten weekend
nad Polską, zwłaszcza na Pomorzu, mają przejść huragany, a nawet trąby powietrzne.
Wiele Polaków zabezpieczyło swoje domy i ogrody, w tym również moja rodzina. Głównie
przeparkowaliśmy auta, by nie uległy szkodom przewracających się lamp
oświetlających posesję. Można rzecz, że na nagłe zmiany pogody byliśmy w pełni
gotowi… jednak była jedna rzecz, która nam, a w zasadzie mi, niestety umknęła.
Wstałam w sobotę rano wcześniej
niż reszta domowników. Nie mam problemów z zasypianiem, stąd silny wiatr nie przeszkodził
mi w śnie. A śniło mi się bardzo dobrze. Po cichu wyszłam z pokoju i zeszłam po
schodach do kuchni, starając się przy tym nikogo nie obudzić. Dobrze wiecie, że
jestem rannym ptakiem i pory, które dla mnie są naturalne, dla innych mogą
wydawać się nadzwyczajne. Było jeszcze ciemno. Czekając aż zagotuje mi się woda
na herbatę, wyjrzałam przez okno. Zauważyłam pierwsze straty. Jednak postanowiłam,
że przewróconą rzeźbę poprawię, jak się rozjaśni. Wzięłam przygotowaną matchę i
udałam się z powrotem do mojego pokoju, by w ciszy skonsumować świeżo odkryty
przeze mnie napój. Ostatnio zauważyłam, że piję kilka kaw dziennie przez
dłuższy okres. Nie napawa mnie ten nawyk nadzieją na lepsze zdrowie, stąd
postanowiłam odstawić kawę na jakiś czas. Wiem, że nie należy podejmować tak
radykalnych kroków od razu, lecz mimo to chcę sobie udowodnić, iż kawa nie jest
moim uzależnieniem. Póki co nie czuję żadnych negatywnych skutków odstawienia
kawy. Znalazłam w szafce kuchennej sproszkowaną zieloną herbatę, którą kupiłam
w wakacje w aptece. Matcha okazała się być o wiele smaczniejsza niż kawa! Być może
nie daje takiego zastrzyku energii jak mała czarna. Mimo to sami spróbujcie! Idąc
po schodach zwróciłam uwagę na brak pewnego elementu na dworze, który przecież
zawsze przykuwał moje oko. Najprawdopodobniej ze względu na godzinę (a była może
piąta rano?), zlekceważyłam spostrzeżenie. Wypiłam w spokoju napój i z pewnym
zauroczeniem czytałam po raz drugi początek ukochanej „Lalki” Bolesława Prusa. Nagle
usłyszałam jak ktoś na dole szura krzesłem. Uznałam, że rodzice już wstali. Zeszłam
na dół by zdążyć ustawić rzeźbę. Ubrałam buty i kurtkę, a wtem uzmysłowiłam
sobie, że wcale nie miała rano zwidów. Wiatr porwał nam szklarnię! Muszę zaznaczyć,
że po szklarni nie zostało nic, kompletnie nic. Pusty placek na ziemi. Staram się
nie przywiązywać do rzeczy materialnych, ponieważ to naprawdę ułatwia życie,
lecz owej szklarni zrobiło mi się żal. Przypomniałam sobie jak wiele pracy mój
tata włożył by wyglądała na zadbaną i przyczyniała się do hodowli małych
pomidorków, z których robiłam wyborne spaghetti. Niestety szklarnia nie była tą
rzeczą, która mi umknęła. Jak zapewne wiecie, mam migreny częściej niż rzadziej.
Częste zmiany pogody mi nie służą. Tego właściwie nie przewidziałam, że w dniu zawodów
może rozboleć mnie głowa. Początkowo nie było źle, lecz samopoczucie zdecydowanie
pogorszyło mój stan na Ogólnopolskie Turniej w Kick-Boxingu, który odbywał się
blisko, gdyż w Bolszewie. Zawody w formule, za którą nie przepadam, nie
przyniosły mi złota, lecz srebro. Wywalczyłam je. Wszak nie jestem z siebie
zadowolona. Jednak jak zawsze wyciągnęłam wnioski. Wiem nad czym pracować i to powinno
być prawdziwym sukcesem.
Czeka mnie jeszcze więcej pracy,
a huragan obowiązków i ambicji, który wciągnął mnie o wiele wcześniej niż w
sobotę, przez następne kilka tygodni nie zamierza zwolnić obrotów. Pora życzyć
mi samej sobie powodzenia, na pewno się przyda. Obserwujcie bloga, dlatego że
już niedługo mam wysyp różnych zawodów i konkursów, mam nadzieję, że owocnych. Ponadto
szykuje się zapowiedziany poprzednio pokaz mody oraz wieczór filmowy, na który
zostałam zaproszona. Nie martwcie się, sprawozdaniem podzielę się ASAP. A to
dopiero początek…
Komentarze
Prześlij komentarz