Przejdź do głównej zawartości

I mogę Was zapewnić, jako niszczyciel dobrej zabawy, Dzień Wagarowicza nie będzie udany.


O proszę! Oto i nadszedł! Temat wałkowany przeze mnie przez lata, czyli Dzień Wagarowicza.  Nie muszę wspominać, iż nadal naśmiewam się z uczniów, którzy niczym chomiki, tłumnie, bo tłumnie, opuszczają swoją norę zwaną szkołą. Muszę uprzedzić tych, co ów „święto” świętują – to nie będzie najsympatyczniejszy wpis. Zaś jeśli macie choć odrobinę dystansu do siebie i otoczenia, zapraszam serdecznie do zapoznania się z moją nieco szyderczą opinią na ten temat.

Zastanawiało mnie niegdyś, dlaczego akurat ucieczka 21 marca? W pierwszy dzień wiosny, ludzi jakby ten brak słońca ożywia. Motywuje ich by choć raz fraternizować się z klasą. Jako JEDNOŚĆ urwać się z lekcji. Te chwilowe i ulotne poczucie wspólnoty bawi mnie do łez. Jakże bezsensowny jest to pomysł i dzień. Mam wrażenie, że Dzień Wagarowicza powstał by jednoczyć uczniów. Szkoda tylko, że jest to jednodniowe. Następnego dnia albo nikt nie przychodzi do szkoły (wiadomo, dlaczego) albo przychodzi i nadal nie czuje żadnych większych więzi z klasą. Powróciwszy do początku, nasuwa mi się pytanie, dlaczego by nie zrobić ów dnia na przykład na początku czerwca? Kiedy jest ciepło, a jednodniowy wyjazd ze znajomymi nad morze nie spowoduje przeziębienia, które wyklucza uczestnictwa w lekcjach na następny tydzień. Śmiem pokusić się o stwierdzenie, że miałoby to chociaż minimalny sens. Natomiast rzeczą najważniejszą, która zmusza mnie do tego strasznego wniosku o braku logiki w tym „święcie” jest to, że nieobecność na lekcji magicznie nie znika. Wasi rodzice (bądź niektórzy pełnoletni szczęściarze z czwartej klasy) będą musieli silić się na usprawiedliwienia (albo i mieć to w szerokim poważeniu), gdyż mieliście ochotę pójść poszwendać się po mieście. Co zabawne, zapewne ze względu na pogodę, większość bezsensownie zapycha pobliskie galerie i McDonaldy.

Zastawia mnie zawsze czy ktoś śmiał pomyśleć o nauczycielach, którzy tego dnia nie zastali albo nikogo albo kilka osób na swoich lekcjach. Parę moich znajomych z innych szkół relacjonowało mi lekcje tego dnia. Jako jedni z nielicznych nie uciekli ze szkoły. Mówili, iż ze względu na niską frekwencję nie tylko zyskali podziw, ale i darmowe korki z danego przedmiotu. Podczas gdy reszta testowała nowe smaki Perły. Muszę dodać, iż nauczycielowi nawet nie opłaca się zaczynać nowego materiału. Klasa zwyczajnie traci. Wszak poszczególni uczniowie zyskują. Natomiast co, jeśli profesor w klasie zostanie sam? Udało mi się ostatnio zapytać o odczucia, aby nie być gołosłownym. Pozwólcie, że sparafrazuję Profesora od PP: „W zasadzie, nie dziwi mnie brak wysokiej frekwencji na moich zajęciach. Mało kto poważnie interesuje się podstawami przedsiębiorczości. Natomiast jeśli ktoś opuszcza rozszerzenia, to sam traci. Trochę słabo”. Niestety nie dostałam szczegółowych informacji co do odczuć. Pozwólcie, że zdopinguję moją empatię. Na miejscu nauczyciela czułabym się zlekceważona. Mało tego! Niedoceniona. Zapewne byłoby mi smutno, że osoby (uczniowie), o których się staram, poszli świętować „święto”, które nie ma nawet swojej solidnej genezy.

Na szczęście Piątka Gdańska sprytnie rozwiązała problem Dnia Wagarowicza, organizując 21 marca Dzień Otwarty w V LO. Oglądając zdjęcia z wydarzenia śmiem twierdzić, że był to bardzo udany event. Dużo klas miało w tym czasie wyjścia np. do kin. W tym nasza. Bravissimo Piątko! Bravissimo!

Być może kiedyś zmienię zdanie. Natomiast szczerze w to wątpię. Nie zrozumcie mnie źle – wagary są w porządku raz na ruski rok. Każdemu należy się lekki reset i poczucie chwilowej wolności. Ale może chociaż wtedy, gdy za oknem jest 20 stopni, a nie 5? I kiedy można swobodnie się przejść po centrum handlowym oraz gdy podczas przejażdżki tramwajem nie trzeba się czuć jak sardynka w puszce? Wydaje mi się, że ten dzień nie zniknie za szybko. Mimo to polecam raczej zwalniać się z lekcji wtedy, gdy istnieje taka potrzeba. A nie wtedy, gdy rozprzestrzenia się presja otoczenia. Uwaga, może Was zadziwię, nie musicie jej ulegać. Nie wiem jak Wy, ale ja wolę być wilkiem niżeli chomikiem. I być może tu tkwi ta różnica.

 

 

 


 

  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Drodzy Czwartoklasiści...

Dzisiaj trochę prywaty. Rozsiądźcie się. Wybrałam się dzisiaj do szkoły po odbiór świadectwa dojrzałości - wyników matur. Szczerze się przyznam, że zapomniałam już jak wygląda stres. Przez ten cały czas braku kontaktu ze szkołą nabrałam oddechu. Długo wyczekiwanej świeżości. Odpoczęłam, zrelaksowałam się, pracowałam i skupiłam na sobie. Nawet podczas Pucharu Świata nie odczuwałam tego stresu, jaki miałam właśnie dzisiaj. Wychodząc z pociągu i kierując się w stronę dawnego liceum, uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, jak obciążona byłam wówczas bagażem stresu i frustracji podczas przygotowań do matury. Wpadłam w wir jakiegoś chorego maratonu nauki, presji, a przede wszystkim chęci dogodzenia bliskim, zapominając tak naprawdę o sobie. Choć ten czas miał swoje uroki, to nie wróciłabym do niego za żadne skarby. Zatraciłam siebie. Z biegiem czasu dostrzegam jak innym człowiekiem byłam - to mnie najbardziej przeraża. Słuchajcie swojego zdrowia. Ja tego nie zrobiłam. Wydawało mi się, że cią...

11 przyjemności jesieni

Dzisiaj przydarzyła się rzecz niespodziewana. Tak jak nie przewidziałabym pieczonej dyni na obiad czy nieznajomego pukającego do drzwi mojego domu, tak nie przewidziałam tego co stało się tego wieczoru. Wstałam wcześniej. Tak mam w zwyczaju i robię to niezależnie od tego czy jest rok szkolny, akademicki czy trwają wakacje. Choć to pewnie już wiecie. Wykonałam swoje obowiązki, nie omijając czarnej kawy na śniadanie i porannej pielęgnacji. Nic podczas wykonywania tych czynności, nie wskazywałoby na dzisiejszą niespodziankę. Jednak… wspominając nieco poranek, mogłabym wyodrębnić jedno, pewne niepokojące zjawisko. Mianowicie było mi zimno. Latem. Dziwne, prawda? Stąd też, dopóki, dopóty nie wyszłam na zewnątrz, po domu zamiast w różowej halce chodziłam w szlafroku i grubych skarpetach. Nie wzbudziło to moich podejrzeń przez cały dzień. Wszystko zmieniło się, gdy pojechałam na trening. Spakowałam cały ekwipunek i zaprosiłam do siebie moją przyjaciółkę, byśmy po wypitej mrożonej kawie po...

A Ty, jakim kwiatem jesteś?

  Dzisiaj proszę, zostańcie na ganku. Poczekajcie chwilę. Ja w tym czasie ubiorę swoje ocieplane buty i zamiast zapraszać Was tradycyjnie do mojego internetowego salonu, zabiorę Was na krótki, jesienny spacer. Jak zapewne zauważyliście, pogoda bardzo nam sprzyja, bowiem za nami najcieplejszy wrzesień w historii pomiarów. Liście powoli zaczęły się rumienić, co jak już wiecie, naprawdę napawa mnie optymizmem. Okoliczności wręcz zmusiły mnie, by zaprowadzić Was do pięknego i pełnego uroku miejsca. Zdążyłam już rozbudzić Waszą ciekawość? Niedaleko mojego drewnianego domku, do którego zawsze Was zapraszam znajduje się kwiaciarnia. Od ponad dziesięciu lat jest ona prowadzona przez panią Katarzynę. Pani Kasia, dumna czterdziestoletnia florystka, pasjonatka kwiatów i artystka dorobiła się na swoim hobby. Codziennie odwiedza ją mnóstwo klientów licząc, że to właśnie ona skomponuje dla nich jakiś bukiet. Przychodzą i mężczyźni po kwiaty dla swoich pań i kobiety po kwiaty dla swoich panów. ...