Starsi czytelnicy mojego bloga pamiętają
zapewne studniówkę, na której byłam, chodząc do drugiej klasy liceum. Nie wiem,
gdzie uciekł mi ten czas. W tym roku przeżyłam po raz drugi studniówkę
gdańskiej Piątki. Czy uda mi się opisać jak piękna była, ta tak bardzo
wyczekiwana noc?
Przekraczając próg szkoły
średniej, wiedziałam już jaka będzie moja studniówka. Wiedziałam już, jaką będę
miała sukienkę. Ten sekret zdradziłam wtedy tylko mojej mamie, która głowiła się,
w jaki sposób znajdę taką sukienkę. Mowa oczywiście o pomarańczowej sukience
Marilyn Monroe z ikonicznego filmu „Mężczyźni wolą blondynki” (1953). Do dziś
nie znalazłam sklepu, w którym można by było kupić identyczną kreację. Zwłaszcza,
iż znacząca jest kwestia doboru sukienki do figury. Musi być ona szyta na miarę.
Niedopasowana wyglądałaby nieatrakcyjnie. Krój „syrenka” wymaga podobieństwa do
figury, by pięknie prezentować się na modelce. Historia poszukiwania krawcowej na
pewno by Was zanudziła. Natomiast zdradzę tyle, że udało się znaleźć taką
uzdolnioną i ambitna krawcową, która podjęła się wyzwania. Za co jestem jej
dozgonnie wdzięczna.
Marilyn odkąd pamiętam, była moją
inspiracją. Jako dziecko rodziców, którzy są zafascynowani latami czterdziestymi
i pięćdziesiątymi ubiegłego wieku, pasjonowałam się od małego postacią Marilyn.
Dużo też o niej swego czasu pisałam. Na szesnaste urodziny od przyjaciela
dostałam jej obraz, przedstawiający ją właśnie w owej pomarańczowej sukience. Przypadek?
Niemniej to nie tylko symboliczna
sukienka grała dla mnie ważną rolę. Dojazd karocą wraz ze znajomymi też nie był
najważniejszy. Polonez i walc – choć bez wątpienia tańce pełne wzruszeń i emocji
– nie grały pierwszych skrzypiec. Ludzie, z którymi przyszło mi spędzać ten
wieczór byli integralną częścią studniówkowego marzenia. Nie bez powodu
zaprosiłam mojego chłopaka - przyjaciela od serca jednocześnie. Z nim zabawa
była bez wątpienia udana. Ponadto grono nauczycielskie, które nas otaczało,
napawało wyjątkowym optymizmem. Rozmowy z polonistkami i nie tylko, były nie do
zastąpienia. Żal mnie ściska w sercu, gdy myślę, że to ostatnie miesiące spędzone
razem w jednej szkole. Mimo wydarzeń łączących naszą klasą, zgraliśmy się nie
tylko podczas tańca, ale i odniosłam wrażenie, że podczas całej ceremonii.
Moja droga pociągiem Piątki powoli
dobiega końca. Mimo iż przyjdzie jeszcze czas na post pożegnalny, to już teraz
pragnę zaznaczyć, iż nikt nie odbierze mi tych czterech lat spędzonych wśród
dusz niezwykłych. To właśnie w tej placówce odkryłam jakąś nieznaną dotąd część
siebie. Rozwinęłam skrzydła, którymi – mam nadzieję – dolecę daleko.
Komentarze
Prześlij komentarz